Cześć.
Dzisiaj miałam bardzo intensywny dzień. Z samego rana poszłam do cukierni (mama poprosiła, żebym kupiła jej drożdżówki), później poszłam do dwóch lumpeksów i udało mi się wyłapać duuużo fajnych ciuszków na lato. Później byłam z babcią i bratem na małych zakupach, zjadłam obiad i od razu pojechałam z bratem rowerami nadać paczkę mamy. W trakcie drogi powrotnej zaczął lać deszcz, to było śmieszne przeżycie. Później ogarnęłam szafę z ubraniami - pochowałam zimowe rzeczy i wyjęłam te bardziej letnie.
Widać po mnie że przytyłam. Widzę to po moich nogach, rękach i brzuchu. Źle się z tym czuję - wiem, że już o tym mówiłam. Nie umiem jeść mniej, bo się boję. Boję się, że wrócę do tego jak chujowo się czułam kiedy ważyłam prawie 10 kg mniej. Byłam wiecznie zmęczona, zła, zirytowana. Byłam totalną suką. Z drugiej strony boję się wyglądać tak jak wyglądam. Nie wiem co jest gorsze.
Jutro jadę z rodzicami do Torunia. Bardzo lubię tam jeździć, mam z tamtąd świetne wspomnienia. Czuję się tam jak w domu. Ale jedzenie...
Patrzę na siebie i nie wiem czy jestem ładna czy brzydka. Skąd mam to wiedzieć? Nikt nie był mną nigdy widocznie zainteresowany... To oznaka tego, że jestem szpetna, czy tego, że jestem zbyt atrakcyjna i chłopacy się mnie wstydzą. To drugie nie ma prawa bytu, po prostu próbuję sama siebie pocieszać. Jak widać słabo mi idzie...
Boję się. Ciągle się boję. Boję się przyszłości. Jak długo tu jeszcze wytrzymam? Zbyt długo jestem sama ze swoimi myślami, mam wrażenie jakby one same chciały się mnie pozbyć. Na ten moment idzie im bardzo dobrze.
Jedyne co mi się ostatnio udaje to picie dwóch bidonów wody dziennie. Udało mi się to dwa dni pod rząd. Wow, ale jestem niesamowita...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz